czwartek, 8 grudnia 2011

Na początek

Natchniona innymi blogami mam i nie mam postanowiłam napisać kilka słów dla potomnych, a konkretnie dla mojego syna Franciszka Władysława Nejmana o którego toczyliśmy razem z M, długą i niejednokrotnie bardzo bolesną walkę.

Franku chciałabym abyś wiedział, że walczyliśmy o Ciebie z Tatą. Byłeś  i jesteś bardzo przez nas wyczekany :*

Chciałabym, żeby przyszłe mamy, kobiety walczące o dziecko (a wiem ze w dzisiejszych czasach jest ich wiele) jeśli przeczytają ten blog wiedziały, że warto walczyć do końca ...

Zacznę od początku ....Dawano dawno temu jako młode małżeństwo zapragnęliśmy mieć dziecko owoc naszej miłości (jak to się zwie w naszym świecie). Mieliśmy swoje mieszkanko (razem z kredytem :P) małe ale jakie przytulne, M. miał świetną pracę, a ja hmm namówiona przez "tłum" rodzinny byłam/jestem doktorantką na krakowskiej uczelni. Nic nie stawało nam na przeszkodzie aby spłodzić i wychować potomka naszego. Zaczęło się zwyczajnie, kilka prób a test był negatywny. Chodziłam od lat do jednego lejarza ( NFZ) i jak to Pani Dr (choć mam wątpliwości czy kobieta ta powinna dalej posługiwać się tym tytułem) powiedziała mi, że wina jest moja bo za bardzo chcę?! Myślę sobie jak można chcieć za bardzo? Albo się chce albo nie ..nie ma bardziej czy mniej. No nic poczekałam, przeczekałam a na teście dalej jedna kreska. Bo rozmowie z M. postanowiłam walczyć o badania (których Pani Dr nie kazała mi robić uważając, ze są one nie potrzebne) Dostałam skierowanie i się zaczęło..Trafiłam do miłej Pani Dr która przeprowadzając ze mną długi wywiad i robiąc mi serie badań orzekła "Pani Ilono ma pani PCO (Zespół Policystycznych Jajników) łatwo nie będzie, ale damy radę...Wyszłam z gabinetu przed którym siedział M. płakałam, powiedziałam mu tylko tyle "Może się zdarzyć tak, że nie będziemy mieć dzieci". Jak to mój M. rozważny mężczyzna uspokajał mnie i próbował dowiedzieć się wszystkiego co usłyszałam w gabinecie....wróciliśmy do domu, telefon do mamy i płacz w słuchawkę. Zarówno Ona jak i M. dali mi siłę do walki ...

Zaczęliśmy od badań. Najpierw M. bez żadnych oporów (za co mu bardzo dziękuję) poszedł i zbadał swoje żołnierzyki. Jego wyniki były idealne i jak to M określił, powinien dostać certyfikat którym wszędzie by się chwalił :)

Z wizyty na wizytę było tylko gorzej :( Nawet jak o tym pisze to łzy same lecą do oczu. Pierwszy miesiąc tzw. monitoring cyklu i coraz gorsze wieści. Nie będę opisywać każdego leku jakie brałam bo nie o to tu chodzi, ale o jednym leku -zastrzyku muszę napisać. Po kilku miesiącach walki jak już wszytko zaczęło schodzić na dobrą drogę, pojawił się kolejny problem. Moje pęcherzyki nie pękały a endometrium było za małe (Myślę że kobiety które walczą o ciąże wiedzą co to znaczy). Przepisano mi zastrzyk , który miał mi w tym pomóc. Miałam go wziąć danego dnia ..niestety tu też pojawiały się schody. Zastrzyk te o nazwie pregnyl (zamiennie Owitrelle) był bardzo ciężko dostępny. W całym Krakowie żadna apteka go nie miała i nie była w stanie go sprowadzić z jednego powodu. Zastrzyk ten robiony jest z moczu kobiety w ciąży..tak wiem że to brzmi nie za dobrze, ale uwierzcie było mi wszytko jedno z czego to jest. Zaangażowanie mojej rodziny sięgnęło zenitu. M. dzwonił po aptekach w Krk, ja jeździłam po całym mieście. Moja mama szukała go w rodzinnym mieście i nic...wsiadłam do autobusu płacząc. Pojechałam do gabinetu moje Pani Dr , ale jej nie było ..dzwoniąc do niej wyjaśniłam sytuacje a ona kazała mi wejść do innego lekarza z tej Kliniki. Razem z nim czekałam na telefon od niej ..zadzwonił..zastrzyk się znalazł. Ale ja nie miałam dużo czasu, może godzinę na podanie go. Wsiadłam w taksówkę i jechałam, jechałam , jechała..korki w Krk były, są i zawsze będą. Wracając z zastrzykiem w ręku byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem. Niestety nie poskutkowało .....

Takich prób miałam 5 i ciągle nic. Kiedy usłyszałam, że to moja ostatni próba z tymi lekami a potem inseminacja lub in vitro poddałam się ale tylko na chwilę. Mając w ręku ostatni zastrzyk poprosiłam M. żeby to on mi go podał. Zrobił to a mi na udzie (po tam je wstrzykiwano) wyrosła wielka kulka. Byłam zła na niego, w myślach miałam jedno "na pewno źle mi go podał i teraz już nie mogę na nic liczyć". Trzy dni później miałam wizytę, szłam jak na ścięcie. Podczas USG zobaczyłam uśmiech na twarzy Pani dr i usłyszałam "Pani Ilono mamy ciałko żółte" . Jakie ciałko żółte, o co chodzi nie mogłam ogarnąć myśli..Wyjaśniła mi, że to dobry początek i coś się dziej. Za 10 dni miałam zrobić test i czekałam, czekałam i czekałam. W 8 dobie poczułam, że coś się ze mną dziej, nie wiem co nie potrafię tego wyjaśnić ..9 dnia (4.02.2010) robiłam porządki w szafie i wypadł test ciążowy. Myślę sobie zrobię nie mam nic do stracenia. Wykonałam odpowiednie czynności, odłożyłam test a po 5 minutach zobaczyłam cień cienia 2 kreski..nie mogłam uwierzyć. Stałam i płakałam. Myślałam co ja teraz zrobię , będę mamą. Zadzwoniłam do M. z tą wiadomością..usłyszałam "fajnie" hihihi FACECI :P  Podeszłam do okna żeby zobaczyć czy na pewno nie mam przewidzeń. Nie ta kreska tam była, choć M. JEJ NIE WIDZAŁ. Tego samego dnia pojechałam na badani krwi a na następny dzień umówiłam wizytę u lekarza. Odebrałam wyniki i zobaczyłam : beta HCG=39 o daje 2 tydzień ciąży. Na wizycie dr potwierdziła ciąże..ale kazała mi się nie cieszyć, mówiąc że duża cześć ciąż niestety nie jest donoszona" Ale jak ja miałam się nie cieszyć jak pod moim sercem rosło drugie serce? :)

P.S. A to dowód tego cienia :P



3 komentarze:

  1. Ilo,

    ciężkie wspomnienia. Ciesze się, ze masz juz to za sobą. I że jest Franulka. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla nas sama wiadomość, że żona jest w ciąży była bardzo pięknym okresem. oczywiście na początku delikatny stres, ale później wszystko się ułożyło. Jestem zdania, że nie ma czym się przejmować. Warto śledzić kalendarz https://plodnosc.pl/kalendarz-ciazy/20-tydzien abyśmy wiedzieli na jakim etapie jest ciąża naszych kobiet.

    OdpowiedzUsuń